sobota, 6 lipca 2013

Pozory, są tym, co kreuje naszą rzeczywistość

                Łopatki mam usztywnione do tego stopnia, że mięśnie bolą przy każdym oddechu.  Zaciskam łuk w lewej dłoni, palcami prawej ręki muskając lotki strzał w wiszącym na moich plecach kołczanie. Prawa noga wysunięta do przodu, lewa opiera się tylko na palcach. Cele są nieruchome. To zbyt proste.
Balansuje ciężarem ciała pomiędzy dwiema nogami.
Krawędź stalowej ramy łuku wbija mi się w wewnętrzną stronę dłoni.
Klatka piersiowa wolno unosi się i opada.
Od bardzo dawna nie miałam łuku w dłoni. Jego ciężar jest inny, rama zimna, strzały inaczej wyważone. Lotki drapią policzek gdy muskam je poranionymi palcami.
                Keana uważnie lustruje rekrutów. Jej spojrzenie jest zimne, usta ściągnięte w wąską kreskę.   Stopy podążają za sobą w idealnie równym takcie, ręce splecione z tyłu, głowa uniesiona do góry, plecy idealnie proste.
To jest wojsko. Nie zabawa.
                Stoimy w kolejce, jedna za drugą tak, że jedynym co widzę jest potylica stojącej przede mną dziewczyny
Przymykam powieki i oddycham głęboko. Czuje jak ciepło zaczyna rozlewać się po moim ciele. Jak koniuszki palców zaczynają płonąć. Zaciskam pięści, wciągam powietrze w płuca. Zagryzam szczęki, oddech ucieka.
                Jestem pierwsza. Dziewczyna która stała przede mną równym krokiem podąża na maty. Odrzuca jasny warkocz na plecy i dłońmi rozmasowuje sobie łopatki.
Jest spokojna. Nienaturalnie spokojna, jakby była pewna, że to co zamierza zrobić uda się perfekcyjnie.
                Palce u jej lewej dłoni rozczapierzają się i poruszają cały czas.
Czerwony płonień odbija się w czymś co przemieszcza się między jej paliczkami.
Ręka jednym nagłym ruchem unosi się ku górze i odchyla do tyłu, miękkim ruchem odbijając się od czegoś niewidzialnego dla ludzkiego oka. Mały nóż wylatuje z delikatnych dłoni blondynki i obracając się leci ku tarczy. Wbija się, a głuchy łoskot odbija się echem po dziedzińcu budynku.
                Uśmiecha się leniwie a jednocześnie hardo, zataczając ósemki nadgarstkiem. Długa włócznia obraca się, a przecinane powietrze charakterystycznie świszczy. W końcu unosi broń nad ramie i zamachuje się nią w tył. Zdaje się, że drzewce włóczni spoczywa na opuszkach jej palców delikatnie jak  najlżejsze piórko, i już po chwili miękko wysuwa się z uchwytu lecąc daleko, i ciągnąc za sobą sylwetkę dziewczyny, która pochyla się lekko.
Jest w niej coś, co przywodzi mi na myśl diament.
Delikatny, a jednocześnie nie możliwy do skruszenia, zawsze zachowa w sobie ostrość i harmonijne piękno.
                Serce rozbija się o żebra, które nagle zdają się mieć ostre krawędzie, które z każdym uderzeniem wyrywają kolejny jego skrawek.
Przymykam oczy i staję prosto.
Wysuwam w przód lewą stopę, chwytam łuk w lewą dłoń. Wyciągam go przed siebie, usztywniając ramię. Zahaczam zagiętymi palcami o jedną z lotek i wysuwam strzałę z kołczanu. Oddech mam ciężki, urywany. Odginam środkowy palec, trzymając strzałę między nim, a palcem wskazującym.
                Strzała idealnie pasuje do łuku. Zaciskam palce na cięciwie, czując jak cienka żyłka rozcina mi skórę.
Pisk opon dociera do mnie z opóźnieniem. Z opóźnieniem dociera do mnie, że lecę w przód. Nie reaguję na nic co dzieje się dookoła. Pęd paraliżuje moje ciało. Nie wyciągam dłoni przed siebie. Nie próbuję się ratować.
                Impuls, niczym kopnięcie prądem przeszywa barki. Ramiona automatycznie unoszą się ku górze.
Stąpam delikatnie po schodach. Wdrapuję się na strych i grzebię w starych skrzyniach, aby w końcu znaleźć to czego szukam.
                Bark wędruje delikatnie do tyłu, ugięta w ramieniu ręka podąża za nim. Pierzasty bełt muska delikatnie moją wargę.
Małą kopertę. Wyjmuję z niej małą, zgiętą pożółkłą kartkę. 
                Płonące tęczówki patrzą na mnie uważnie. Wargi czarnowłosego wykrzywia grymas, będący zapewne uśmiechem.
Wbrew ogniowi  oczach, serce ma z lodu.
                Moje ciało tężeje gotowe do strzału.
Ona jest słaba. To nie jest miejsce, dla takich jak ona.
                Oddech więźnie w moich płucach, Rozsadza je od środka. Zaciskam powieki i podnoszę ramię o kąt dziewięćdziesięciu stopni ku górze.
Nie. Jestem Słaba.
                Palce odskakują wypuszczając ostrą żyłkę z uścisku. Strzała szybuje ku górze.
Ale to nie jest miejsce dla mnie.
                Płonąca pochodnia spada na mnie w ogromnym tempie. Trzy noże wylatują w jej kierunku i przebijając się przez drewnianą rękojeść siłą pędu ciągną ją za sobą ku jednej z kamiennych ścian jaskini wyrytej w skale podziemnych gór.
Zgrzyt wdziera mi się do uszu.
Ogień zgasł.
                Zaciskam dłoń w pieść. Nie czekam na oklaski, ani na pozwolenie, odwracam się przodem do sztabu wojskowych i szukam dwóch skrzących ogników.
Nie znajduję.
                - Ładny popis - czyjaś taca ląduje na stoliku przy którym siedzę.
Dawno już po obiadach, ale nasze sprawdziany dopiero się skończyły. Tłum młodych ludzi wlewa się przez drzwi, w sali słychać krzyki i śmiechy. Jest tak jakby przed chwilą skończył się kolejny nużący trening.
Rudowłosa dziewczyna siada naprzeciwko mnie i obserwuje uważnie. Miska zupy stoi przed nią nie tknięta, dziewczyna raczej nie ma zamiaru jeść.
- Co chcesz? - puszczam łyżkę, która z brzękiem odbija się od metalowego naczynia i prostuję się spoglądając na nią.
- Co cię łączy z Damone Mortem? - przez kilka sekund uważnie przyglądam się rudowłosej.
Uśmiecha się delikatnie, a jasne brwi są uniesione do góry.
- Nic.
- Czyżby? - coś w jej spojrzeniu sprawia, że nagle czuję się bezsilna, pozbawiona własnej woli.
Ale tylko przez chwilę.
- Tak - rzucam trochę zbyt ostro, ale dziewczynie to nie przeszkadza.
- Jesteś bardzo silna.
Nie do końca rozumiem co ma na myśli, ale nie otrzymuje od niej żadnego wytłumaczenia. Bo gdy otwieram oczy jej już nie ma. Jedynie nietknięta porcja zupy świadczy o tym, że nie była tylko moim urojeniem.
Posiłek jest już zimny, więc zostawiam miskę na stole i podnoszę się z miejsca. W drzwiach mijam Damona, odwracam wzrok by na niego nie spojrzeć. Jednak ciepła dłoń zahacza o moją . Ale gdy się odwracam, jego już nie ma
                - Nic?
Wzruszam automatycznie ramionami słysząc głos rudowłosej.
- Nic - rzucam odwracając się na pięcie i ruszam przed siebie.
- Dobrze kłamiesz - zatrzymuję się i oglądam przez ramie.  - Pamiętaj Blair, liczą się tylko pozory.
Słyszę jak odchodzi tupiąc nogami. Po chwili echo kroków niknie za zakrętem.

                Pozory?

1 komentarz:

  1. Nie przeczytałam wszystkich rozdziałów, ale te co przeczytałam są naprawdę mocne.
    Ach ten opis *.* Czuję, że tam jestem, widzę to, oddycham tam, może wyobrażam sobie inaczej niż byś chciała, ale moje wyobrażenia o tej sytuacji są nakierowane twoimi opisami. Po prostu jak bym tam była. Świetne!
    Pozdrowienia z tamtąd Mel.

    OdpowiedzUsuń