Joe Cocker - With A Little Help From My Friends [KILK]
Chociaż, nie jestem pewna, to, coś mi tutaj pasuje.
Chociaż, nie jestem pewna, to, coś mi tutaj pasuje.
Nie
chce mi się płakać, jednak gdy Damon puszcza moją dłoń dotychczas uwięzioną w
jego stalowym uścisku w moich oczach zbierają się łzy.
Nie rozumiem własnej reakcji, ale
nim zdążę się pohamować mocno wtulam się w ramiona chłopaka. On obejmuje mnie w
pasie i przez chwile trzyma przy swojej piersi. Kryje twarz w moich włosach, a
jego gorący oddech owiewa moją twarz.
- Jesteś świetną aktorką – czuję
jak się uśmiecha.
Nie poprawiam go. Nie musi
wiedzieć, że to nie gra tylko nie zrozumiały dla mnie odruch.
W odpowiedzi uśmiecham się lekko
i jeszcze mocniej do niego przylegam.
Czuję na sobie spojrzenie
kilkunastu osób i wiem, że nie koniecznie są to spojrzenia wywołane
ciekawością.
Odsuwam się od chłopaka
delikatnie i przybliżam swoją twarz na odległość kilku centymetrów.
- Dasz rade – odczytuję z ruchu
jego warg. – Musisz być silna. Nie słuchaj co mówią inni, rób co każą –
instruuje mnie niczym prawdziwy nauczyciel.
Ale następny gest raczej mało
pasuje do mentora.
Brunet wyciąga szyję i przyciska
wargi do mojego czoła, jednocześnie przejeżdżając swoimi rękami na mój kark.
Przyciąga mnie do siebie, a ja przymykam oczy i obejmuje go ramionami. Czuję
niesamowite gorąco bijące od jego ciała.
Odsuwa się ode mnie zdejmuje moje
ręce ze swoich pleców po czym spuszcza głowę i odchodzi. Przez chwilę stoję i
wpatruję się w jego odchodzącą sylwetkę.
W moich myślach pojawia się
pytanie ile w tej trosce było gry, a ile jej było spowodowane wspomnieniami z
dzieciństwa,
Najpierw mam ochotę potulnie
schylić głowę, ale gdy odwracam się na pięcie w kierunku idealnie równego pod
każdym względem szeregu dziewcząt, z których każda obrzuca mnie zimnym spojrzeniem
coś we mnie zaczyna wrzeć. Prostuję plecy i unoszę do góry głowę.
Ściągam łopatki i maszeruję na
koniec szeregu. Staję koło niewysokiej rudowłosej dziewczyny o brązowych
oczach. Tak samo jak ja dość się tu wyróżnia.
Uśmiecham się do niej
pocieszająco i ustawiam stopy w taki sposób aby czubki moich butów tworzyły
idealną linię prostą do czubków palców dziewczyny obok.
Biegnę
przez las, stąpam po korzeniach w sposób na tyle umiejętny, że w
przeciwieństwie do większości pozostałych ani razu się jeszcze nie wywróciłam.
Uchylam się przed większością
gałęzi, zahaczając jedynie co jakiś czas warkoczem o odstające gałązki. Stawiam
stopy w równym rytmie, starając się za wszelką cenę przezwyciężyć w sobie chęć
dogonienia czołówki. Nogi mnie już palą, ale czuję w nich co chwila nowe
przypływy energii. Oddycham nosem i wypuszczam powietrze ustami tak jak zawsze
uczyli mnie rodzice. Nagle wpadam na plecy stojącej dziewczyny. Nie jest
jedyna. Wszyscy biegacze się zatrzymują. Wykorzystuję fakt, że nie jestem zbyt
wysoka i wbijając ludziom łokcie w żebra staram się przecisnąć do przodu.
Błoto
bulgocze i nie zachęca aby się przez nie przeprawiać. Marszczę nos czując
uciążliwy smród. Naciągam rękaw bluzy i oddycham przez niego.
Przeciskam się z powrotem do tyłu
i rozglądam wokoło. Szukam jakiegoś dogodnego do wspinaczki drzewa. Znajduję
takie dość szybko i gdy wszyscy szukają przejścia na ziemi ja wchodzę coraz
wyżej. Jestem pięć, dziesięć, piętnaście
metrów nad ziemią. Patrzę na ludzi z wysokości piątego piętra i wydają mi się
malutcy jak robaczki. Balansuję na dość grubej gałęzi i przesuwam się do przodu
w celu przeskoczenia na sąsiednie drzewo.
Słyszę szum. Rozglądam się
wokoło. Na sąsiednim drzewie siedzi ta sama rudowłosa dziewczyna o brązowych
oczach, która stała obok mnie na zbiórce. Kiwa mi lekko głową, jakby z uznaniem,
po czym narzuca na głowę kaptur i przeskakuje na sąsiednie drzewo zwinnie
niczym mała małpka.
Przymykam
powieki a gdy je otwieram zdaję sobie sprawę jak wyraźnie wszystko widzę.
Spoglądam na swoje ręce, które zaczynają świecić. Zaczynam nucić cichutko piosenkę mamy. To
jednak nic nie daje. Zaciskam pięści i oddycham głęboko za wszelką cenę pragnąc
opanować świecenie. Po chwili dłonie gasną, a widok staje się na powrót ciemny.
Otoczenie zlewa się w nieprzenikniony mrok jeszcze bardziej niż przedtem. Wzdycham
ciężko i odchylam głowę do tyłu.
Między
koronami drzew widzę ciemne prostokąty. Mrużę oczy skupiając na nich wzrok.
Podrywam się z gałęzi i zaczynam wdrapywać jeszcze wyżej.
Dopiero teraz zauważam, że drzewo
po którym wchodzę jest jak schody. Gałęzie układają się w prostą ścieżkę. Podciągam się na górę.
Sklepienie Podziemia mieni się tysiącem pseudo-gwiazd. Nie to jest jednak
istotne. Między koronami drzew jest ścieżka. Utrzymywana przez kolejne drzewa
niczym most nad rzeką. Wciągam się jeszcze wyżej i wtaczam na deski.
Pędzę
ścieżką do przodu. Zastanawiam się gdzie jest jej koniec i czy to tu miałam
trafić. Ale najważniejsze jest dla mnie aby nie przegrać. Biegnę więc szybko
patrząc uważnie przed siebie. Nagle grunt pod nogami się kończy. Zaczynam
spadać w dół. Opadam w koronę drzewa. Twarde, ostro zakończone gałęzie
pozbawione liści drapią moje ręce i twarz, ale te miękkie, zielone amortyzują
upadek.
Wyciągam dłoń i staram się
chwycić grubszych gałęzi. W końcu udaje mi się opleść gałąź rękami i czuję
gwałtowne szarpnięcie gdy moje rozpędzone ciało zostaje nagle zatrzymane.
Wkładam w barki całą siłę i podciągam się do góry jednocześnie starając się
przerzucić nogę przez konar.
Dyszę ciężko opierając plecy o
chropowatą fakturę kory. Patrzę na poranione dłonie, pełne drzazg i kawałków
drewna powbijanych w skórę. Syczę
delikatnie wyciągając co większe patyczki. Potem spoglądam w dół i przerzucam
nogę przez gałąź zsuwając się na niższą. Powtarzam czynność jeszcze
kilkakrotnie.
W końcu zmęczona opadam na
ziemię. Stopa ląduje na wystającym konarze i osuwa się kilka centymetrów w dół.
Kostka leci w bok, a ja tracę
stabilność.
Opadam na dłonie. Rozczapierzam
palce i miękko na nich ląduje. Syczę gdy dziesiątki drzazg wbijają się głębiej
w rany.
Sapię.
Daję sobie trzy sekundy .
Poprawiam nogi, wysuwając jedną przed
drugą.
Jeden.
Odrywam dłonie od ziemi i opieram
się samymi palcami.
Dwa.
Wybijam się na nogach w górę.
Trzy.
Pędzę przez las. Moje stopy
uderzają o ziemię w idealnie równym rytmie choć ich nie kontroluję. Nie zarejestrowałam nawet momentu w którym
wybiłam się z pozycji startowej. Dyszę i sapię. Jestem wykończona, a każdy
mięsień mojego ciała pali.
Oglądam się lekko w boki widzę
wysoką blondynkę o niebieskich oczach. Jedną z tych, którzy pochodzą z
Podziemia.
Muszę być pierwsza.
Robię duże kroki, daleko wyciągam
nogi dociągając do nich rękami.
Muszę być najlepsza.
Eh, spróbuje przeczytać poprzednie części. Skąd ty bierzesz te pomysły ? c; Ojej, aż sama się w to wczuwam.
OdpowiedzUsuń