wtorek, 21 maja 2013

Po raz pierwszy, życie zaczyna się od nowa...


 Joe Cocker - With A Little Help From My Friends [KILK]
Chociaż, nie jestem pewna, to, coś mi  tutaj pasuje. 

               Nie chce mi się płakać, jednak gdy Damon puszcza moją dłoń dotychczas uwięzioną w jego stalowym uścisku w moich oczach zbierają się łzy.
Nie rozumiem własnej reakcji, ale nim zdążę się pohamować mocno wtulam się w ramiona chłopaka. On obejmuje mnie w pasie i przez chwile trzyma przy swojej piersi. Kryje twarz w moich włosach, a jego gorący oddech owiewa moją twarz.
- Jesteś świetną aktorką – czuję jak się uśmiecha.
Nie poprawiam go. Nie musi wiedzieć, że to nie gra tylko nie zrozumiały dla mnie odruch.
W odpowiedzi uśmiecham się lekko i jeszcze mocniej do niego przylegam.
Czuję na sobie spojrzenie kilkunastu osób i wiem, że nie koniecznie są to spojrzenia wywołane ciekawością.
Odsuwam się od chłopaka delikatnie i przybliżam swoją twarz na odległość kilku centymetrów.
- Dasz rade – odczytuję z ruchu jego warg. – Musisz być silna. Nie słuchaj co mówią inni, rób co każą – instruuje mnie niczym prawdziwy nauczyciel.
Ale następny gest raczej mało pasuje do mentora.
Brunet wyciąga szyję i przyciska wargi do mojego czoła, jednocześnie przejeżdżając swoimi rękami na mój kark. Przyciąga mnie do siebie, a ja przymykam oczy i obejmuje go ramionami. Czuję niesamowite gorąco bijące od jego ciała.
Odsuwa się ode mnie zdejmuje moje ręce ze swoich pleców po czym spuszcza głowę i odchodzi. Przez chwilę stoję i wpatruję się w jego odchodzącą sylwetkę.
W moich myślach pojawia się pytanie ile w tej trosce było gry, a ile jej było spowodowane wspomnieniami z dzieciństwa,
- Owl, do szeregu! – ryczy mi nad głową instruktor, a ja podskakuję.
Najpierw mam ochotę potulnie schylić głowę, ale gdy odwracam się na pięcie w kierunku idealnie równego pod każdym względem szeregu dziewcząt, z których każda obrzuca mnie zimnym spojrzeniem coś we mnie zaczyna wrzeć. Prostuję plecy i unoszę do góry głowę.
Ściągam łopatki i maszeruję na koniec szeregu. Staję koło niewysokiej rudowłosej dziewczyny o brązowych oczach. Tak samo jak ja dość się tu wyróżnia.
Uśmiecham się do niej pocieszająco i ustawiam stopy w taki sposób aby czubki moich butów tworzyły idealną linię prostą do czubków palców dziewczyny obok.

                Biegnę przez las, stąpam po korzeniach w sposób na tyle umiejętny, że w przeciwieństwie do większości pozostałych ani razu się jeszcze nie wywróciłam.
Uchylam się przed większością gałęzi, zahaczając jedynie co jakiś czas warkoczem o odstające gałązki. Stawiam stopy w równym rytmie, starając się za wszelką cenę przezwyciężyć w sobie chęć dogonienia czołówki. Nogi mnie już palą, ale czuję w nich co chwila nowe przypływy energii. Oddycham nosem i wypuszczam powietrze ustami tak jak zawsze uczyli mnie rodzice. Nagle wpadam na plecy stojącej dziewczyny. Nie jest jedyna. Wszyscy biegacze się zatrzymują. Wykorzystuję fakt, że nie jestem zbyt wysoka i wbijając ludziom łokcie w żebra staram się przecisnąć do przodu.
                Błoto bulgocze i nie zachęca aby się przez nie przeprawiać. Marszczę nos czując uciążliwy smród. Naciągam rękaw bluzy i oddycham przez niego.
Przeciskam się z powrotem do tyłu i rozglądam wokoło. Szukam jakiegoś dogodnego do wspinaczki drzewa. Znajduję takie dość szybko i gdy wszyscy szukają przejścia na ziemi ja wchodzę coraz wyżej.  Jestem pięć, dziesięć, piętnaście metrów nad ziemią. Patrzę na ludzi z wysokości piątego piętra i wydają mi się malutcy jak robaczki. Balansuję na dość grubej gałęzi i przesuwam się do przodu w celu przeskoczenia na sąsiednie drzewo.
Słyszę szum. Rozglądam się wokoło. Na sąsiednim drzewie siedzi ta sama rudowłosa dziewczyna o brązowych oczach, która stała obok mnie na zbiórce. Kiwa mi lekko głową, jakby z uznaniem, po czym narzuca na głowę kaptur i przeskakuje na sąsiednie drzewo zwinnie niczym mała małpka.
                Przymykam powieki a gdy je otwieram zdaję sobie sprawę jak wyraźnie wszystko widzę. Spoglądam na swoje ręce, które zaczynają świecić.  Zaczynam nucić cichutko piosenkę mamy. To jednak nic nie daje. Zaciskam pięści i oddycham głęboko za wszelką cenę pragnąc opanować świecenie. Po chwili dłonie gasną, a widok staje się na powrót ciemny. Otoczenie zlewa się w nieprzenikniony mrok jeszcze bardziej niż przedtem. Wzdycham ciężko i odchylam głowę do tyłu.
                Między koronami drzew widzę ciemne prostokąty. Mrużę oczy skupiając na nich wzrok. Podrywam się z gałęzi i zaczynam wdrapywać jeszcze wyżej.
Dopiero teraz zauważam, że drzewo po którym wchodzę jest jak schody. Gałęzie układają się w  prostą ścieżkę. Podciągam się na górę. Sklepienie Podziemia mieni się tysiącem pseudo-gwiazd. Nie to jest jednak istotne. Między koronami drzew jest ścieżka. Utrzymywana przez kolejne drzewa niczym most nad rzeką. Wciągam się jeszcze wyżej i wtaczam na  deski.
                Pędzę ścieżką do przodu. Zastanawiam się gdzie jest jej koniec i czy to tu miałam trafić. Ale najważniejsze jest dla mnie aby nie przegrać. Biegnę więc szybko patrząc uważnie przed siebie. Nagle grunt pod nogami się kończy. Zaczynam spadać w dół. Opadam w koronę drzewa. Twarde, ostro zakończone gałęzie pozbawione liści drapią moje ręce i twarz, ale te miękkie, zielone amortyzują upadek.
Wyciągam dłoń i staram się chwycić grubszych gałęzi. W końcu udaje mi się opleść gałąź rękami i czuję gwałtowne szarpnięcie gdy moje rozpędzone ciało zostaje nagle zatrzymane. Wkładam w barki całą siłę i podciągam się do góry jednocześnie starając się przerzucić nogę przez konar. 
Dyszę ciężko opierając plecy o chropowatą fakturę kory. Patrzę na poranione dłonie, pełne drzazg i kawałków drewna powbijanych w skórę.  Syczę delikatnie wyciągając co większe patyczki. Potem spoglądam w dół i przerzucam nogę przez gałąź zsuwając się na niższą. Powtarzam czynność jeszcze kilkakrotnie.
W końcu zmęczona opadam na ziemię. Stopa ląduje na wystającym konarze i osuwa się kilka centymetrów w dół. Kostka leci  w bok, a ja tracę stabilność.
Opadam na dłonie. Rozczapierzam palce i miękko na nich ląduje. Syczę gdy dziesiątki drzazg wbijają się głębiej w rany.
Sapię.
Daję sobie trzy sekundy .
Poprawiam nogi, wysuwając jedną przed drugą.
Jeden.
Odrywam dłonie od ziemi i opieram się samymi palcami.
Dwa.
Wybijam się na nogach w górę.
Trzy.
Pędzę przez las. Moje stopy uderzają o ziemię w idealnie równym rytmie choć ich nie kontroluję.  Nie zarejestrowałam nawet momentu w którym wybiłam się z pozycji startowej. Dyszę i sapię. Jestem wykończona, a każdy mięsień mojego ciała pali.
Oglądam się lekko w boki widzę wysoką blondynkę o niebieskich oczach. Jedną z tych, którzy pochodzą z Podziemia.
Muszę być pierwsza.
Robię duże kroki, daleko wyciągam nogi dociągając do nich rękami.
Muszę być najlepsza.

1 komentarz:

  1. Eh, spróbuje przeczytać poprzednie części. Skąd ty bierzesz te pomysły ? c; Ojej, aż sama się w to wczuwam.

    OdpowiedzUsuń