-Spokojnie Blair. Już wszystko jest w porządku - silne ramiona trzymają mnie nie chcąc puścić.
Zaciskam powieki, biorąc głęboki
wdech.
Przeraźliwy
krzyk w mojej głowie urywa się w momencie gdy spoglądam w palące ogniste
tęczówki.
Na powrót zasłaniam oczy,
odchylając głowę do tyłu i zaciskając usta, sprawiam że stają się wąską kreską
i staram się jak najspokojniej oddychać. Serce wciąż wali jak oszalałe rozbijając
się o żebra i przyprawiając mnie o niemiłosierny ból.
Wbijam zęby w wargi i po krótkiej
chwili czuję cierpki smak krwi na języku.
Mocniej zaciskam powieki i licząc
do dziesięciu proszę aby ten koszmar się już skończył.
Ciepłe,
silne ramiona Damona trzymają mnie w żelaznym uścisku, jak szaleńca, ale mimo
to czuję się bezpieczna. Wraz z odkryciem poprzedniej tożsamości tego chłopaka
poczułam się tak, jakbym odzyskała kawałek domu.
Opieram
czoło o zgięcie karku, kryjąc twarz w jego torsie. Przenikliwa cisza ogarnia
moje uszy, jakby jego ramiona były barierą odcinającą mnie od otaczającego
świata.
Dopiero po chwili zdaję sobie
sprawę, że tak naprawdę to ja sama zatykam jedno z uszu dłonią, a drugie,
oparte o przedramię mojego nauczyciela, dokładnie wychwytuje podźwięk każdego
uderzenia jego serca.
Oddycham głęboko i wsłuchując się
w idealnie rytmiczne bicie serca Caspera, jak zwykłam go mimo wszystko nazywać,
i po raz kolejny liczę, tym razem od dziesięciu do jednego.
Dziesięć.
Mama stoi w progu domu z
uśmiechem witając mnie po pierwszym dniu szkoły.
Dziewięć.
Funkcjonariusze policji
powiadamiają nas o śmierci ojca, a później matki.
Osiem.
Okoliczności są niewyjaśnione.
Siedem.
Ginie również Jessica. Tym razem
policji również nie udaje sie określić okoliczności ani przyczyn wypadku.
Sześć.
Poznaję Victorie.
Pięć.
Godzę się z ich śmiercią.
Cztery.
Sierociniec.
Trzy.
Podziemie.
Dwa.
Oczy Damona pojawiające się i
znikające na przemian wraz z oczami Victorii.
Jeden.
Zimne, czarne oczy pełne
nienawiści i żądzy zemsty....
Moje
zaciśnięte pięści miarowo uderzają w klatkę piersiową ognistookiego z ogromną
mocą odpychając go ode mnie. Gdy chłopak w końcu opada na miękką, zieloną
trawę, ja zrywam się na równe nogi i prę przed siebie. Biegnę tak szybko, jak
jeszcze nigdy. Moje nogi same wiedzą gdzie mają mnie nieść. Obiekty, które
mijam momentalnie znikają. Nagle staję. Sama nie wiem czemu.
Odgarniam opadającą na oczy
grzywkę do tyłu i zaciskam dłoń na włosach tak mocno, że czuję cebulki włosów,
które pod naporem mojej siły zostają ostatecznie wyrwane.
Odchylam głowę do tyłu i
przymykając oczy łapczywie wciągam powietrze przez rozchylone usta.
Do moich uszu dociera echo
zdyszanego głosu Damona, który najwyraźniej rzucił się za mną w pogoń.
Dopiero po chwili prostuje się i
rozglądam dookoła, zastanawiając się gdzie jestem.
Las
jest w tym miejscu bardzo rzadki, drzewa rozsiane w sporych nierównych
odstępach. Ogarnięte mrokiem nieoświetlone, nie zamieszkane przez ludzi tereny
oświetla jedna żarząca się lekkim niebieskim poblaskiem pochodnia.
Wyciągam dłoń i ujmując w nią drzewce ruszam przed siebie. Mrok w świetle
niebieskiego ognia wydaje się jeszcze straszniejszy niż gdy nie widzę nic.
Ostrożnie stąpam po ziemi nie
wypuszczając z płuc raz nabranego powietrza. Moje ręce się trzęsą, jednak nie
jestem pewna czy ze strachu.
Rozchylone wargi drżą, a krótkie
urywane oddechy, które owiewają dłonie trzymane tuż przed twarzą są
zadziwiająco zimne.
Wstrzymuję oddech, a moje żarzące
się lekkim skradzionym płomieniom poblaskiem oczy rozchylają
się tak samo jak usta.
Piękno
miejsca w którym się znajduje jest niewyobrażalne.
Zimne, kamienne budynki oświetla
tylko niebieski ogień, płonący na drzewcu, który znajduje się w mojej dłoni.
Poświata jaką roztaczam wokół siebie jest niezwykle silna. I w pojedynkę
walcząc z wszechobecnym mrokiem stara mi się jak najwięcej ukazać nim zostanie
ostatecznie stłamszona przez siły ciemności.
To
ruiny.
Ruiny starego świata...
Wysokie
na setki metrów budynki, zdają się sięgać nieba, które dziś w tym miejscu nie
istnieje. Zardzewiałe samochody stoją na ulicy tak samo jak wszystko przysypane
stertą kamieni, pisaku i gruzu. Gdzieniegdzie widać metalowe ramy okienne, albo
drewniane drzwi leżące na roztrzaskanych płytach chodnika.
Po obu stronach równymi rzędami
stoją domy, budowle, zapadające się, które w każdej chwili mogły by obrócić się
w pył.
Powoli, niepewnym krokiem ruszam
wzdłuż ściany budynków przed siebie i odnoszę wrażenie, jakby z każdym krokiem
przybliżającym mnie ku sercu zrujnowanego miasta moja pochodnia przygasała. Z
chwilą w której dostrzegam czaszkę, leżącą wraz z resztą kościstego ciała na
ziemi zaczynam przeć przed siebie z coraz większą prędkością, aż w końcu
zaczynam truchtać.
Ogarniam
mnie mrok. Zimny powiew wstrząsa moim ciałem i gasi niebieski ogień. Z
przerażeniem wpatruję się w trzymane w ręce drwa, aż w końcu je wyrzucam i
staram się coś dojrzeć pośród mroku.
Stoję pośrodku ogromnego
skrzyżowania.
Światło zostało zgaszone, więc
nie widzę nic.
I
nagle, w ciemności pojawia się poświata. Najpierw delikatna, potem coraz
silniejsza. Błękitnawo-srebrne światło stopniowo na powrót rozświetla ruiny
starej cywilizacji. Potrzebuję chwili, aby radość, rozpływająca się po
moim ciele niczym ciepło po wypiciu kubka gorącego kakao ustąpiła miejsca
zdumieniu. Ale w końcu zdaję sobie sprawę, że to nie jest żadne światło.
Że ta jasność emanuje ode
mnie.
Unoszę
dłoń ku górze i przyglądam się jej dokładnie.
Następnie wyciągam ją w prawą
stronę, a poblask natychmiast rozprasza mrok, ukazując mi kolejne ruiny.
Wzdycham głęboko i na powrót
przysuwam dłoń do swojej twarzy. Moja skóra zdaje się być biała, jakby otoczona
przez jakąś przeźroczystą, świecącą powłokę, której nie czuje.
Mrużę powieki, oślepiona niezwykłym
poblaskiem i zdaję sobie sprawę, że to nie jest jakaś powłoka.
To białe języki ognia, tańczą na
mojej skórze, powoli palące ją i trawiące w jakiś dziwny bezbolesny sposób.
Chwieję
się na nogach i rzucam pędem do przodu. Znów biegnę niesamowicie szybko,
uciekając właściwie przed samą sobą. Przed własnym ciałem.
Zaciskam
powieki, i szczypię się w przedramię, ale po chwili uświadamiam sobie że nie
czuję dotyku. Ani na skórze ręki, ani na opuszkach palców. Na powrót unoszę
dłoń przed swoje oczy i wpatrując się w nią w białych, błyszczących paznokciach,
niczym w zwierciadle dostrzegam turkusowy blask moich tęczówek.
Powieki znów zasłaniają oczy,
które ronią łzy.
Uginam
nogi i siadam na ziemi pełnej gruzów.
Zastanawiam się, gdzie jestem. Rozglądam się dookoła, wciąż czując dziwny dyskomfort
zdając sobie sprawę, że to ja emanuję tym światłem.
W końcu dostrzegam to, czego
szukałam.
Dźwigam się z ziemi i ostrożnie stąpając po nierównej drodze podchodzę do złamanej
tablicy. Nachylam się, ale jej plansza dawno zardzewiała, a litery zostały wymazane
przez czas.
Wydycham ciężko i przecieram
metal ręką, z nadzieją, że to nie rdza ale jedynie brud. Wiem, że powierzchnia
jest chropowata bo moja ręka podskakuje na nierównościach. To dziwne nie mieć
czucia.
Ale tam, gdzie dotykam tablica
szarzeje, i staje sie gładka.
Bardzo
powoli przesuwam dłońmi od krawędzi do krawędzi stalowego prostokąta,
jednocześnie doskonale zdając sobie sprawę z bezsensowności tego co robię. Ale
napis jest coraz wyraźniejszy. Przymykam powieki wciągając powietrze do płuc. W
tlenie czuć jakieś kujące zimno, które wdzierając się do moich płuc zmraża mi
przełyk i krtań.
Oddycham ciężko. Obraz wciąż zacierają
łzy.
Odchylam się lekko do tyłu stając
na piętach, aby po chwili znów stać prosto przed stalową tabliczką. W końcu zdobywam
się na odwagę.
Prostuję zaciśniętą w pięść dłoń
i unoszę ją na wysokość znaku.
Dłonie mi się trzęsą, usta drażą
serce wali jak oszalałe.
Oczy przestają łzawić, teraz
jedynie piekąc niemiłosiernie.
Powietrze
powoli ucieka z moich płuc wraz z zimnym szeptem przeszywającym idealną
ciszę.
- Time Square.
Oto stoję w centrum Nowego Yorku,
symbolu rozwoju starego świata. Teraz zamiast tego są ruiny. Ruiny, które coś
skrywają.
Zimny
szept wciąż syczy mi w uszach, mrożąc krew dudniącą z ogromną siłą w moich
żyłach. Nie wiem co robić. Nie wiem dokąd uciekać. Ale nim zdążę pomyśleć
rzucam się przed siebie. Ogień wręcz bucha wokół mnie, a moje nogi niosą mnie
gdzieś w bezkresną ciemność.
Nieco chaotycznie ale ty tak zawsze. Końcówka o Time Square mocna choć mocniejsza bylaby gdyby kończyła się właśnie na tym 'Time Square'
OdpowiedzUsuńLubię chaos. Jest on nieodłączną częścią mojego życia. Ale to jest taki " ogarnięty" chaos. Taki w którym nic nie ginie. Poza tym zaraz zaczną się te lepsze, bardziej poskładane w całość części. Jeszcze ta jedynasta chyba będzie lekko chaotyczna. Ale nie umiem nie siać wokół siebie chaosu. A co do tej końcówki... Myślałam nad tym, ale w końcu zdecydowałam się na tę wersję.
UsuńWow... to było... niesamowite, naprawdę. Oddaję pokłon, bo rzeczywiście jest czemu :) Bardzo mi się podobało, czekam na następny. Zapraszam do mnie na www.things-that-can-happen.blogspot.com. Liczę na opinię
OdpowiedzUsuńLisiak
Łał *.*
OdpowiedzUsuńPrzeczytała wszystkie rozdziały i jedyne co może opisać moje uczucia to "Łał". Jestem pod wielkim wrażeniem. Historia jest strasznie ciekawa, może czasami pogmatwana, ale strasznie mi się podoba. Czytałam to z wielkimi z zachwytu oczami, otwartymi ustami i wypiekami na twarzy ;)
Wszystko jest takie tajemnicze i intrygujące... Po prostu świetne *.*
Mam nadzieje, że jak najszybciej dodasz nowy rozdział, bo już nie mogę się doczekać ;D
Mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach na GG (38018392) lub przez mail (musa1233@amorki.pl) ? Z góry dziękuje ^^
Riva (asia_48)