sobota, 30 marca 2013

Krzycz. Może uda ci się uciec.


                Plecy proste, bełt przy policzku.
Czuję delikatne muśnięcie, piór, które stykają się z moim policzkiem i zwalniam cięciwę, pozwalając szarej, ostrej jak brzytwa strzale sunąć przez powietrze i przecinając je wybić się w tarczę.
                Gałązka pęka, zdradzając czyjąś obecność.
Wstrzymuję oddech i odwracam się na pięcie, jednocześnie powolnymi niedostrzegalnymi dla niezbyt uważnego osobnika ruchami sięgając po sztylet. 
Granatowe oczy patrzą na mnie uważnie, a ich właścicielka byłaby nie dostrzegalna, gdyby w tęczówkach nie tliły się srebrzyste iskierki, które do złudzenia przypominają gwiazdy na niebie.
Ale wówczas to już nie byłaby ona. 
                Przechylam głowę i uśmiecham się delikatnie wpatrując uporczywie w miejsce gdzie powinna się znajdować wojowniczka.
Krzaki, w których jest ukryta szumią i wyłania się z nich sylwetka dziewczyny. 
Wygląda całkiem inaczej niż zawsze. 
                Nie ma stałego munduru, ale proste, krótkie spodenki, zieloną flanelową koszule w kratę i prostą czarną bluzkę z jakimś nadrukiem. A na nogach, stare wysłużone wiązane cichobiegi do kolan.
Przy pasie ma przypięte kilka noży, a włosy zawiązane w wysokiego kucyka, zamiast przepisowego warkocza.
Przyglądam jej się uważnie przez chwilę i dostrzegam, że jej oczy są lekko napuchnięte.
                Uśmiecha się do mnie blado i stoimy tak w milczeniu, ja lustruję jej twarz, przyglądając się i próbując rozszyfrować co myśli, Victoria rozglądając się dookoła.
W końcu łapie mnie delikatnie za nadgarstek i nakazuje iść za sobą.
Rozglądam się uważnie wokoło gdy prowadzi mnie w ciemny gąszcz. Nie widać już nic, a ciemność rozświetlają jedynie błyszczące punkty w jej oczach, które teraz błyszczą sto razymocniej niż normalnie.
W końcu się zatrzymujemy. 
Dziewczyna bez słowa przytula mnie i nerwowo rozgląda się dokoła.
- Będę musiała odejść na jakiś czas. Taki był warunek - szepce mi do ucha, a ja otwieram usta ze zdumienia. Nic nie mówię. To nie ma sensu.
Kiwam głową na znak zgody, a dziewczyna spoglądając mi w oczy podchodzi do ogromnego drzewa. Jego konary wiją się we wszystkie strony, a pień oplatały wijące się piękne, pasożytnicze storczyki.
Mityczna granica. Przejście między światami. Ponoć pień obrósł storczyk, którego łodyga pęknie rozrywana dopiero przez odpowiednią osobę.
Niedorzeczna bajeczka.
Victoria wspina się po konarach drzewa, aby w końcu zniknąć gdzieś w jego koronie, ale siedząc jeszcze na jednej z niższych gałęzi spogląda na mnie uważnie, jakby ze smutkiem.
                -Pamiętaj Blair teraz nic, już nie będzie takie samo.
Chciałabym wierzyć, że nie ma racji, ale wiem, że nie mogę. 
                Wzdycham ciężko i przedzieram się przez gąszcz. Moje nogi potykają się o wystające konary. Wszystko co mnie otacza jest pogrążone w jednostajnej ciemności. Nie ma już sączącego się z oczu wojowniczki blasku. Jest tylko ciemność, skrywająca swym ciałem niby tarczą wszystkie otaczające mnie sekrety.
                Kolejny konar. 
-Auuu- jęczę odpychając się rękami od chropowatej i nieprzyjemnej w dotyku powierzchni drzewa.
                Kolejne potknięcie.
Co tym razem? Nie zastanawiam się już nad tym. Chcę tylko wydostać się z tego lasu. 
                Znów na coś wpadam.
Ale tym razem do moich uszu dociera dźwięk, jakby rozrywanie materiału.
Syczę, czując ciepłą ciecz spływającą po moim kolanie i pieczenie rozciętej skóry. Wściekłość zaczyna się we mnie powoli gotować. I nawet nie wiem co jest jej powodem.
                Rodzice? Za to że w ogóle trafiłam do podziemia, w którym trwa wieczna noc. W mieście jest jasno, bo wszędzie gdzie się da znajdują się latarnie. Polana, na której trenuję jest oświetlona przez kilkanaście wiecznie  świecących pochodni, przez co utrzymuje się w wiecznym półmroku. 
                A może wściekam się na Victorie? W końcu dziewczyna wyprowadziła mnie w sam środek lasu i zostawiła.
                "Pamiętaj nic, już nie będzie takie samo" dźwięczy mi w uszach. 
Nie prawda, cholerna nie prawda.
Kłamstwo.
Moje życie wcale tak diametralnie się nie zmieniło. Nie tak jak mogłoby się wydawać. Przecież straciłam po prostu ostatnią bliską moi osobę. Przywykłam, To smutne i dość okrutne, ale w wieku czternastu lat jestem już w pełni przyzwyczajona do tego, że moja rodzina kolejno ginie w "niewyjaśnionych okolicznościach".
                Otwieram oczy i podrywam się z ziemi. Zaciskam zęby, sycząc z powodu narastającego bólu. 
                Prę do przodu, z wyciągniętymi przed siebie dłońmi, które wyczuwają chociaż część przeszkód jakie stoją mi na drodze. 
Oddycham ciężko i uchylam się przed drzewem, które zauważyłam. Odskakuję w bok, zbyt przerażona faktem, że jestem w stanie coś zobaczyć.  W końcu dostrzegam delikatną poświatę, jaka biję od mojej twarzy. Nie rozumiem co się dzieje, ale idę w przód. Coraz szybciej, aż w końcu zaczynam biec. Widzę wszystko dookoła mnie. Zaciskam powieki wypadając z gęstwiny drzew i przewracając się turlam się po zielonej trawie wywracając jedna z pochodni, która natychmiast gaśnie. 
                W moich uszach wciąż grzmi jakiś złowieszczy śmiech, a raczej jego echo, które nie chce zniknąć. Siadam na kolanach i przymykając powieki łapię się za głowę, którą rozsadza niemiłosierny ból, wywołany przeistoczeniem się rechotu w diabelski pisk.
                Czyjeś ciepłe dłonie obejmują mnie i przyciągają do siebie. Czyjeś usta szepcą spokojnie wprost do mojego ucha, owiewając przy tym kark spokojnym, ciepłym oddechem.
Ale ja uciekam. Wyrywam się. Biegnę przed siebie, chwiejnie trzymając się na nogach, a łzy rozpaczy rozmywają mi obraz. 
Wywracam się, upadając na ranną nogę.
Silne ramiona znów mnie łapią i krępują pomimo oporu.
Kolano boli nie miłosiernie. Tak samo ja głowa.
                Zaciskam mocno powieki zdając sobie sprawę, że to bardzo specyficzny rodzaj pisku.
Taki sam jak słyszałam gdy odchodziła Jess. Taki sam tylko milion razy silniejszy. A gdzieś za nim słyszę szyderczy śmiech. Ten sam co wcześniej, jedynie stłumiony krzykiem.
Krzykiem odchodzących dusz.
Krzykiem tysięcy odchodzących dusz...

3 komentarze:

  1. Fajny rozdział, konie trochę dziwny, tylko:
    krótkie spodenki(...) i czarne spodnie taki mały błąd. Twoje opowiadanie jest naprawdę...z kosmosu. Zupełnie inne, dziwne, no, po prostu...dziwne jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze uwazalam, ze to moja najlepsza historia. Jest taka z kosmosu. Zupelnie moja. A blad poprawie jak bede z telefonu, dziekuje.
      Dev.

      Usuń
  2. OMG! Musiałam przeczytać cztery rozdziały, bo trochę narobiłam sobie zaległości, ale to co tworzysz jest piękne.
    Muszę Ci powiedzieć, że pomijasz przecinki, ale oprócz tego wszystko jest ok.
    Opowiadanie na prawdę jest z kosmosu, ale właśnie takie lubię.
    Masz świetny styl, przyciągasz tekstem.
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń