Gdy
otwieram oczy zegar wskazuje szóstą czterdzieści dwie. Przez kolejne
osiemnaście minut leżę na wznak uważnie obserwując minimalny ruch wskazówek.
Wstaję
gdy tylko dochodzi punkt siódma.
Ubieram się i schodzę na
śniadanie.
Otaczają mnie roześmianiu ludzie.
Dla nich dni takie jak ten to rutyna i nie przysparzają im raczej bezsennych
nocy. Ja natomiast czuję się jakby wydano na mnie wyrok. Śmierci.
Wlokę się po schodach za Victorią prosto do ogromnej Sali, która
przypoimina mi hangar. Gdy przekraczam próg czuję jak powoli wszystkie
spojrzenia kierują się na mnie. Kurczę się w sobie i przez chwile mam wrażenie,
że zapomniałam jak się oddycha.
Musieli już o mnie słyszeć.
Pomimo
ogromnego terenu jaki zajmuje Krąg, ludzi jest tu stosunkowo nie wielu i wszyscy
oni zgromadzili się w jednym miejscu. Wykute w skale miasto otoczone kilkoma pierścieniami, które tu zwą
Segmentami, w którego sercu stoi
ogromny gmach Rektoratu jest istną fortecą. Z trzech stron otoczone suchymi,
stromymi górami, z czwartej odcięte od lądu i puszczy Martwym Jeziorem, którego
zdradliwe i z pozoru spokojne wody nie pozwalają nikomu dotrzeć żywym na drugi brzeg.
Petram.
Rozglądam
się w tłumie i wychwytuję jedne jedyne oczy, które choć wpatrują się we mnie
tak samo jak każde inne to nie są ciekawe.
To co w nich widzę bardziej
przypomina mi współczucie. Jednak po chwili brązowe tęczówki zajmują się żywym
ogniem, a ja już wiem, kto jest ich właścicielem.
-Witam
panno Owl – pani Prezydent już na powitanie posyła mi tajemnicze spojrzenie,
którego nie jestem w stanie rozszyfrować.
- Dzień dobry – odpowiadam przez
zaciśnięte zęby i patrzę w oczy stojącemu za kobietą brunetowi.
- Ktoś musi nauczyć cię podstaw potrzebny ci więc nauczyciel –
ściąga brwi spoglądając na mnie uważnie. -
Ale najpierw chcę się czegoś o tobie dowiedzieć.
Dwóch
mężczyzn w białych kombinezonach wyprowadza mnie z gabinetu i sadza na niewygodnym
fotelu naprzeciw przyciemnianego lustra. Doskonale wiem, że po drugiej jego
stronie znajduje się pani Prezydent, zapewne w towarzystwie sztabu
wszechstronnych lekarzy.
Z kolumn, które nawet nie wiem
gdzie się znajdują, zaczyna płynąć burzliwa melodia, która przypomina mi trochę
hymn Siódmego wymiaru.
Na
szybie zaczynają pojawiać się obrazy, niektóre rozmazane, niektóre wyraźne
niczym fotografie. Ale te obrazy są ilustracją każdej pojedynczej myśli, która
rodzi się w mojej głowie.
Widzę samochody, tłumy
przepychające się, metro, pociągi, dzielnicę pięknych willi w której
mieszkałam. Moją szkołę.
Przytułek.
Skylar i Lanen.
I widząc dwójkę roześmianych
przyjaciół zrywam się z fotela, rzucam na przód. Wprost na szybę. Krzyczę, ale
widzę tylko siebie odbijającą się w zwierciadle.
A potem, tuż za przejrzystą
powierzchnią lustra coś błyska.
Jak ogień.
Znów
te same oczy.
Widuję je w najmniej
spodziewanych momentach, zawsze płonące, jakby zaraz miały obrócić się w lekki
pył i ulecieć ku gwiazdą, albo obsypać się po policzkach ciemnowłosego
chłopaka.
Te oczy napawają mnie
przerażeniem, odbierają dech z płuc. A jednocześnie, te same oczy dają
nadzieję. Nadzieje tak silną jak nic innego. Nadzieję na to, że coś może się
jeszcze zmienić.
Gdy
płonące tęczówki przeszywają mnie na wskroś, po moim ciele rozlewa się
nieokreślone ciepło, które wraz z napędzaną przez oszalałe serce krwią,
rozsadza mi żyły.
I mam wrażenie, że gdzieś już je
widziałam. I choć to przeczy logikę, to są jak ciepły ogień w kominku.
Gorące, ale nie groźne.
Bezpieczne.
Gdy
otwieram oczy biel pomieszczenia zmusza mnie do natychmiastowego ich
zamknięcia. W tym pomieszczeniu nie ma lustra. Nie ma ukrytych lekarzy, którzy
musieli podać mi jakieś środki.
Nie.
Lekarze i pielęgniarki ciąż kręcą
się wokół mnie, czuję, że ktoś mnie przesuwa w bok, podnosi i znów kładzie, ale
nie jestem w stanie zareagować. Nie mogę wykonać żadnego ruchu.
- Widzę, że już się obudziłaś –
słyszę głos, ale jest odległy, jakby ktoś mówił bardzo cicho stojąc na drugim
końcu długiego korytarz i dudni mi w uszach, rozmywając się w niewyraźne jęki.
A potem znów widzę ciemność przed
oczami, tym razem jednak jak najbardziej
spodziewaną i poprzedzoną ukłuciem w ramie, które wywołuje poczucie
otumanienia, stopniowo przekształcające się w senność, aż w końcu moja głowa
bezwładnie opada na stół operacyjny na którym leżę.
-
Blair? – czyjś cichy, delikatny głos dociera do moich
uszu, ale chociaż wiem, że to moje imię, nie jestem w stanie zareagować. -
Blair? - dłoń lekko potrząsa moją ręką.
Unoszę powieki, ale zaraz
zaciskam je na powrót.
- Muszę cię zabrać do pani
Prezydent - w jej głosie jest coś, co przypomina smutek.
Jej ręka oplata mnie w pasie i
podnosi z łóżka. Zmuszam się, żeby otworzyć oczy. Moje nogi uginają się pod
moim ciężarem, ale Wojowniczka trzyma mnie mocno. Łapię się ramy łóżka i
prostuję bolące nogi. Zaciskam pięści i odpycham się od łóżka. Młoda kobieta
puszcza, a ja ściągam łopatki z trudem stawiając kolejne kroki
- Ale najpierw coś ci pokaże -
uśmiecha się, stojąc za mną tak, że widzę ją w lustrze.
Oficjalne
uniformy Żołnierzy Jednostki Specjalnej, czyli ludzi obdarzonych zmysłem to
proste brązowe bluzki, czarne spodnie i buty nad kostkę. Kurtka, którą zarzucam
na ramiona zdaje się być zbyt ciepła na panujące w podziemiu temperatury. Victoria zaplata moje włosy w warkocz i
spuszcza grzywkę na oczy, następnie bez słowa odwraca się plecami i wychodzi z
pokoju.
Wychodzę
za nią, i podążając przez główny plac zauważam jak wielu ludzi nosi te
uniformy. Większa część podziemia to właśnie ludzie obdarzeni Zmysłem i
Wojownicy. Pozostali to głównie ścigani przez Konsulat ludzie, którzy kiedyś
pomogli Obdarzonym i ich rodziny. Kilkoro ludzi jest tu przez wzgląd na kogoś z
rodziny, kto zapewne był działaczem Kręgu. Wszyscy ci ludzie wyglądają tak
samo. W tłumie wyróżniają ich jedynie kolory bluzek. Tylko wojownicy wyglądają
inaczej.
Wdrapujemy
się po schodach na górę, a potem przez tunele i małe rozstępy w skałach
docieramy na płaską powierzchnię. Szeroka, skalna półka w zboczu góry na której
wznosi się Miasto.
I
gdy tylko stawiam pierwszy krok na skalnym podłożu dech zatrzymuje się w mojej
piersi, a serce przestaje bić, zamierając w zupełnym bezruchu.
Moje ciało tężeje i nie jestem w
stanie się poruszyć. Z na wpół otwartymi
ustami patrzę na rozpościerającą się po drugiej stronie góry, setki metrów pode
mną płaszczyznę.
Pustynia usłana wiecznymi
ciałami, wszystkiego co chodziło po
Ziemi.
wow! kocham ostatnie zdanie ♥
OdpowiedzUsuńGłupio tu tak, nie lubię śmiecić nad rozdziałami, ale nie widzę zakładki na spam. Jakby co to usuń jak przeczytasz ^^ Piszę, bo widzę, że jest sporo rozdziałów, a nie mam aż tyle czasu dzisiaj. [szkoda, że wcześniej się nie pochwaliłaś tym blogiem :D] Na pewno w wolnej chwili wpadnę nadrobić. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
[i proszę usuń weryfikację obrazkową :)]
Bardzo mi się podobało, wolałabym jednak dłuższe rozdziały.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Pockerowa