czwartek, 17 stycznia 2013

Piekło, ukryte w zimnych oczach.


               

lub
                  Wciągam powietrze sporym haustem i unoszę głowę do góry. Wzrok który do tych czas był skupiony na leżących na ziemi kartkach teraz napotyka ciemną postać.
                 Po bladych wargach błąka mu się grymas przypominający arogancki uśmiech. Płonące oczy spoglądają  na mnie spod wysoko uniesionych brwi, jednocześnie rzucając ni to czerwony, ni to pomarańczowy poblask na bladą twarz, sprawiając, że cienie tańczą na policzkach i pod oczami.
Przez kilka chwil wpatruję się w chłopaka. Wyprostowana, niedbała sylwetka emanuje dumą i pewnością siebie. Ale nie sprawia, że zakleszczam się w sobie.
Jest niczym wyzwanie do walki.
                Powoli przenoszę wzrok na panią Prezydent. Posyłam jej jedno zdezorientowane spojrzenie, ale kobieta zdaje się nie zwracać na mnie uwagi, zbyt pochłonięta notowaniem czegoś na wewnętrznej stronie teczki opatrzonej moim imieniem i nazwiskiem.
                Wędruję więc wzrokiem po pozostałych i w końcu szukam pomocy w oczach niskiej brunetki stojącej przy biurku.  Ale orzechowe tęczówki odpowiadają mi tylko obojętnym spojrzeniem, więc w końcu rezygnuję i znów wbijam wzrok w kartki leżące na podłodze między mną, a czarnowłosym chłopakiem.
                -Przepraszam, nie jestem w stanie tego przeczytać - kręcę lekko głową, a włosy wysuwają się zza uszu i opadają na twarz.
- Proszę zabrać pannę Owl do stołówki - prezydent wydaje polecenie nawet nie podnosząc na mnie wzroku.
- Chodź - głos brązowookiej jest zaskakująco miły.
Przez chwilę wpatruję się w Victorie, czekając aż pójdzie za mną, ale pojmuję, że ona zostaje. Raz jeszcze spoglądam na chłopaka. W jego oczach buchają płomienie, gdy patrzy na mnie. Na wpół wyzywająco, na wpół kpiąco.
- Ona jest słaba. To nie jest miejsce, dla takich jak ona - w uszach dudni mi głos pani prezydent.

                Wchodzimy do duże sali, która wyglądem bardziej przypomina hangar samolotów niż stołówkę. Jednak wszędzie poustawiane są stoły, a w najbardziej oddalonym od wejścia rogu wydawane jest jedzenie.
Pomieszczenie jest prawie puste. Przy jednym ze stołów w rogu siedzi trójka nastolatków. Wszyscy troje ubrani w wojskowe mundury. Chłopak ma zabandażowaną głowę, a jedna z dziewcząt rękę na temblaku, ale pomimo to krzyczą i śmieją się głośno.
                Upuszczam talerz na stół. Położone na nim sztućce podskakują i spadają na ziemię.
Przeklinam i pochylam się żeby podnieść brzęczący nóż. Brązowowłosa uśmiecha się lekko, widząc złość jaka we mnie buzuje.
- Smacznego - rzuca, gdy ciężko opadam na ławę.
- Dziękuję - mamroczę w dłonie, którymi zasłaniam twarz. Opieram łokcie o blat i zamykam oczy.
Ona jest słaba.
Słowa dudnią mi w myślach.
- Nie jesteś - odrywam dłonie od twarzy i spoglądam na siedzącą obok mnie dziewczynę. A może młodą kobietę.
Dopiero w ostrym świetle jarzeniówek zauważam, jak ciemną w porównaniu ze mną ma karnacje, jak duże są jej oczy i ile odcieni mają jej włosy.
- Skąd wiesz o czym…? - nie kończę pytania bo wchodzi mi w słowo.
- Powiedziałaś to na głos.
Kiwam głową, na znam zgody.
                Wędruję wzrokiem w kierunku roześmianej grupki nastolatków i przyglądam im się przez chwilę.
Są tak młodzi a już w wojskowych mundurach..
                Dłubię widelcem w nałożonym na talerz jedzeniu, ale nie jestem w stanie nic przełknąć. Podnoszę wzrok na siedzącą przede mną brunetkę.
- Jedz - uśmiecham się do niej lekko podsuwając talerz. Przez chwilę patrzy zdumiona, ale po chwili widelec wędruje do jej ust.
                Głośne klaśnięcie sprawia, że się prostuję. Impuls przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa. Spinam się.
- Brawo - słyszę za sobą głos pani Prezydent.
Odwracam się w jej kierunku, jednak wyraz jej twarzy nie zwiastuje niczego dobrego. Niczego złego. Nie zwiastuje niczego.
Głośno przełykam ślinę i wbijam wzrok w swoje dłonie.  Czekam co się stanie, a każda sekunda ciągnie się w nieskończoność, jakby miała być tą ostatnią. Tym ostatnim tchnieniem.
- Pozwolę ci tu zostać.
                Westchnienie ulgi ucieka z moich ust i rozlewa się ciepłem po moim ciele, jakby radość buzowała w moich żyłach razem  krwią.
Odchylam głowę do tyłu, a moje napięte mięśnie rozluźniają się na chwilę.
- Ale jest warunek… - Znów się spinam, jakby w odruchu obronnym.
- Musisz zostać jedną z nas… - nie wiem co ma na myśli. Ale jej oczy lustrują mnie uważnie, jakby szukając nie pewności.
Podnoszę wzrok i wbijam uporczywe spojrzenie turkusowych tęczówek w oczy pierwszej damy.  
- Zostajesz wojowniczką. Taką samą jak Victoria i Kaeana.
                Przez chwilę zastanawiam się o kogo chodzi. A potem napotykam smutne spojrzenie brązowych oczu.
Proszą mnie, abym się nie zgadzała, chociaż jej postawa się nie zmienia. U Victorii jest dokładnie tak samo. Jedynie ramiona nieznacznie opadają.
Taka mam się stać? Zimna i opanowana?
                Biorę głęboki wdech i pozwalam myślom pędzić. Każda z nich zmierza w innym kierunku, ukazując mi inne obrazy i inne zdarzenia. Kolejne idee zdają się wpadać na siebie nawzajem, zmieniając wzajemny tok dążenia.
                A potem widzę tylko ogniste oczy patrzące spod wygiętych w niemym pytaniu brwi. Znów na wpół kpią, na wpół rzucają wyzwanie.
                Ściągam ramiona i ściskam wyciągniętą w moim kierunku dłoń pani Prezydent.
                A w moich oczach rozpalają się ogniki, które zdały sobie sprawę, że już czas się budzić. 

1 komentarz:

  1. Zaczyna się robić ciekawie :D Nie wiem co napisać, ale jest ciekawie xD
    http://www.pozeracz-ksiazek-zuzywacz-atramentu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń