wtorek, 1 stycznia 2013

Oczy nie potrafią się śmiać, usta zapomniały jak kłamać...


         

          Łup. Łup. Łup.
Ktoś głośno i uporczywie uderza w drzwi wyrywając mnie z amoku.
           Wstaję powoli, starając się nie zwracać uwagi na ból pleców i powłócząc nogami schodzę na dół po schodach. Mijając wiszące w korytarzu lustro rzucam w jego kierunku jedno krótkie spojrzenie i mam pewność, że wszystko to, co widziałam wcale nie było snem. Kolana są podrapane, ni to czerwone, ni to brązowe, pokryte strupami i bruzdami skrzepniętej krwi. Krzywię się lekko gdy to zauważam i staram się pozbyć jak największej ilości skrzepów z nóg jednocześnie oglądając posiniaczony bok okryty porwanym materiałem koszulki. Twarz mam brudną od piasku i kurzu, który wzbijał się za mną gdy biegłam. Jego drobinki zauważam również w ranie na policzku i syczę z niezadowoleniem gdy zauważam ropę.
                Gdy schodzę po schodach pukanie jest  jeszcze bardziej natarczywe. Nie jestem w stanie iść zbyt szybko, a gdy muszę pociągnąć duże drzwi ból zdaje się rozsadzać każdą najmniejszą komórkę mojego ciała.
                Zimny wzrok odzianego w garnitur mężczyzny przeszywa mnie na wskroś. Ze sztucznym uśmiechem przedstawia się i wita.
- Dzień dobry – odpowiadam niemrawo przyglądając się złotej, plastikowej plakietce. „John Smith” głosi napis. Chce mi się śmiać gdy mężczyzna przygląda mi się z niesmakiem. Jego towarzyszka marszczy nos obrzucając uważnym spojrzeniem koszulę po ojcu, która zasłania porwaną bluzkę i moje posiniaczone żebra. 
- Jesteśmy z opieki społecznej – kobieta uśmiecha się równie sztucznie co niejaki pan Smith kilka sekund wcześniej.
                Słowa nie chcą przejść mi przez gardło, bo dopiero w tym momencie dociera do mnie rzeczywista powaga sytuacji.  Przesuwam się więc jedynie w drzwiach i wpuszczam mężczyznę i dwie kobiety do środka. Ostatnia z wchodzących osób posyła mi lekki uśmiech, jakby starała się mnie pocieszyć, a ja przez kilka sekund zastanawiam się skąd ją znam.
- Musimy zabrać cię ze sobą – „Pomogę ci. Znajdę cię tam w Siódemce”  głos jest ten sam.
                Oczy, granatowe, jak przejrzyste niebo w rozgwieżdżoną noc.  
Oczy, które zdają się nieść jakąś nadzieję. Oczy, które zdają się nieść pocieszenie.
                Wyjmuję z szafy ostatnie urania, które w niej zostały. Swoje rzeczy pochowałam w kufrach i ukryłam na strychu. Poczekają na mnie. Poczekają aż wrócę do domu. Bo wrócę. W dniu swoich osiemnastych urodzin. Równo za cztery lata.
Wciągam na siebie prostą granatową bluzkę, czarne spodnie i buty, w których umiem się przemieszczać niespostrzeżenie. Na ramiona narzucam marynarkę. Długim włosom pozwalam lekkimi falami opaść na ramiona i spoglądam w lustro.
Patrzę jak promienie słońca radośnie odbijając się od powierzchni zwierciadła, rzucając refleksy na moją bladą twarz. Na zapadnięte policzki, które wydają się być jaśniejsze niż śnieg. Przez szarość tęczówek przebija się błękit, jakby drugi kolor skrywał się pod spodem. Jednak oczy są smutne. Zniknęła ostatnia iskierka. Promienie słońca muskające moją skórę zatańczyły sprytnie ukazując kilka lekkich piegów zdobiących nos.
                Biorę głęboki wdech i zaciskał dłoń na rączce walizki. Gdy pojawiam się w korytarzu pracownicy opieki społecznej po prostu wychodzą. Granatowooka uśmiecha się smutno i wyciąga do mnie rękę. Łapie ją mocno zaciskając palce. Obie wiemy co nastąpi. Wsiądziemy do czarnego samochodu, który zawiezie mnie do sierocińca. Tam spędzę cztery najbliższe lata mojego życia, bo nikt nie będzie chciał przygarnąć wychudzonej dziewczyny, która nie chce się odezwać. Nikogo nie skusi nawet spora posiadłość, która zdążyła podupaść już w ruinę, bo jej właściciele jeden po drugim ginęli w tajemniczych wypadkach.
                Ogień żarzy się jeszcze między popiołem w kominku ostatnimi iskrami.
                Potem wszystko toczy się swoim rytmem.
Trafiam przed komisję, która ocenia co się ze mną stanie. Dostaję na szyję nieśmiertelnik, którego nie wolno mi zdjąć. Zbliżam się do Sali w której przydzielono mi łóżko, gdy zostaję wezwana do dyrektorki.
                - Witaj – głos kobiety jest niski, ostry, sprawia że kulę się na swoim krzesełku  i czuję jeszcze mniejsza, pośród ogromnych mebli przestronnego gabinetu. – Znalazł się ktoś, kto chciałby cię do siebie przygarnąć – oświadcza tonem spranym z emocji.
                Zastanawiam się kto to, dopóki nie otwierają się drzwi. Do pokoju wchodzi wysoka dziewczyna o ciemnych włosach i oczach w kolorze nieba rozświetlonego setkami gwiazd.
Victoria.
Oczy nie potrafią się już śmiać. Nie potrafią płakać.
Usta nie potrafią mówić szczerze. Zapomniały jak się kłamie.
                Stoję przed dyrektorką dumna. Wyprostowana, ale ze spojrzeniem wbitym w ziemię.
                Czekam na wyrok…



Czytasz = Komentujesz
popieram akcję.

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział, ale trochę krótki. Współczuje jej ran, i siniaków, ale takie jest życie, twarde i bezlitosne. Los da ci ciastko, abyś się nim nacieszył, za chwilę kopnie cię w kolano abyś upadł i zabierze ci ciacho. Może jestem pesymistką ale tak już zostałam zrobiona. A te dwa wersy od "Oczy nie potrafią się już śmiać... " są cudowne. Wprowadzasz czytelnika w stan otępienia i BUM kończysz. Czekam na kolejny rozdział, i chciałabym zostać o nim powiadomiona . pozdrawiam ; )
    i życzę weny.
    dancingears.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaa... weszła do sierocińca i ktoś ją zaadoptował, przecież to genialne ^_^ Gdyby w rzeczywistości istnieli tacy ludzie prawie nie byłoby dziś sierot. Szkoda że to fikcja... :<
    < http://pozeracz-ksiazek-zuzywacz-atramentu.blogspot.com/ >

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaadoptował... Hmmmm... zobaczymy czy można to tak nazwać. Bo ja napewno ym tego tak nie określiła.

      Usuń
  3. Uch siniaki to największy wróg. Brrr. Tak wiem, wygląda to dziwnie no ale, ile razy miałaś siniaka na udzie i zakładasz np. sukienkę na ślub, fatalnie to wygląda. No ale, nie będę tu pisała o siniakach, rozdziała jak zwykle piękny i przepraszam, że tak długo nie komentowałam, ale myślałam głupia, ze tu już dałam komcia :P Aj skleroza jednak boli. PS: Zapraszam na nn

    OdpowiedzUsuń