środa, 26 grudnia 2012

Od dziś na zawsze, świat się zmienia...




Śmierć jest okrutna. 

Tak ciężko się na nią patrzy. Tym gorzej, jeśli jest to śmierć bliskiej osoby. 

I boli tak samo. Za każdym razem. Choćby to był już nie wiem który z kolei. 

Z każdą umierającą bliską nam osobą, umiera jakaś mała część nas. 

Czasem umiera też nadzieja. 

Dla mnie, razem z moją starszą siostrą odeszła szansa na dożycie dorosłości. 

Odeszło ostatnie poczucie bezpieczeństwa. Odtąd muszę radzić sobie sama. Moje szanse są właściwie równe zeru. 

Oto przede mną ostatnia noc spędzona w domu. Jutro, zgodnie z obowiązującym we wszystkich wymiarach prawem zostanę przeniesiona do Domu Dziecka. Do rodzinnego domu będę mogła na powrót wprowadzić się dopiero gdy ukończę osiemnaście lat. a ja nie zwykłam wierzyć w cuda. 

Moja siostra Jessica była ostatnią żyjącą, bliską mi osobą. Nie mam przyjaciół, którzy by się mną zajęli. Rodzina kolejno ginęła w katastrofach. 



Stąpam delikatnie po schodach. Jestem tak lekka, że nie skrzypią. Spoglądam lustro wiszące w przedpokoju. Nie jestem szczupła. Jestem chuda. Zdecydowanie zbyt chuda. 

Doskonale widać to po zapadniętych policzkach. Po wystających żebrach. Po rękach chudych jak patyczki. Po worach pod oczami. 

Zamykam oczy i oddycham domem . Wciągam do płuc jego specyficzny zapach. Odkąd mama zmarła, dom podupadł w ruinę. Nie było nad stać na utrzymanie tak wielkiej posiadłości. Ja wciąż się uczę w gimnazjum. Jessica dopiero zaczynała studia. 

Wdrapuję się na strych i grzebię w starych skrzyniach, aby w końcu znaleźć to czego szukam. W wielkiej abytkowej skrzyni ukryłam dawno temu maleńką skrzyneczkę. 

Mama powiedziała, że mam ją otworzyć gdy zwątpię w siebie. Gdy uznam, że świat mnie nie chce. Obiecała, że wówczas zrozumiem. Nie wiedziałam co mam rozumieć. Aż do teraz. 

Dziś mam nadzieję, że ta skrzyneczka wyjaśni mi, czemu nikogo ze mną nie ma. Że dzięki niej poznam odpowiedź na pytanie czemu jestem skazana na życie w samotności. 

Próbuję otworzyć wieczko, ale jest zbyt mocno zatrzaśnięte. Pojedyncza łza toczy się po moim policzku. Ostatnia szansa spełzła po niczym. Opieram się plecami o ścianę strychu i przymykam powieki. Przypominają mi się słowa piosenki, którą śpiewała mama siadając przy kominku. Stawałam wówczas w progu i wsłuchiwałam się w jej anielski głos. Uwielbiałam tą melodię. 

Prosiłam kiedyś mamę, aby nauczyła mnie jej teksty, ale oba zezłościła się, że jej słuchałam. Powiedziała, że nie powinnam jej nigdy usłyszeć. nie wolno jej śpiewać nawet w domach, co dopiero na ulicy. Że Konsulat zabija takich ludzi. Gdy byłam młodsza wierzyłam, że to właśnie z powodu tej piosenki zginęła mama. 

Jessice zdarzało się nucić tą piosenkę pod nosem gdy zaczytana w książki siadywała przy kominku. Moja siostra zawsze powtarzała, że jej właśnie ogień przywodzi mamę na myśl. 



Wciągam powietrze do płuc. Pachnie starymi książkami. 

Przymykam powieki i nucę ową piosenkę. 

Z każdym kolejnym słowem czuję narastające ciepło w sercu. Mam wrażenie, że oddalam się od strychu, na którym siedzę. Do moich nozdrzy nie dociera już zapach ksiąg. Odnoszę za to wrażenie, że w uszach słyszę przytłumiony gwar tłumu. Pojedyncze krzyki gdzieś w oddali niosą się echem. 

Przed oczami przebłyskuje mi zapierający dech w piersi krajobraz. Piękna, zielona łąka, nad którą wisi czysty jak łza, błękitny nieboskłon, przyozdobiony miejscami, przez kłębiące się i puchate jak baranki białe chmury. Słońce świeci jasno i czuję jakby pojedyncze promienie łaskotały moją skórę. 

Nagle targa mną dreszcz. Otwieram oczy i wydaję z siebie zdławiony krzyk. Ludzie oglądają się na mnie, osuwają zdumieni, tulą do ścian wykonanych jakby ze skały. 

A ja stoję w miejscu. Ciało mam sparaliżowane. Wykonanie jakiegokolwiek ruchu jest niemożliwe. 

Nagle z tłumu wypada młoda kobieta. Nie może mieć więcej niż osiemnaście lat. 

Jest zdyszana, jakby biegła z daleka. Zatrzymuje się przede mną. Omal mnie nie przewraca. Granatowe oczy przyglądają mi się przez chwilę. Przerażonym spojrzeniem obrzucam jej twarz i zauważam ślad nad brwią. Dość długi. Zapewne bliznę. W oczach które mnie lustrują, za spokojem kryje się groźba. Groźba, która z całą pewnością nie jest skierowana do mnie. Groźba, która zdaje się mieszkać w tych pięknych oczach od dawna. I która zadomowiła się już chyba na stałe. 

Tłum ludzi się odsuwa. Wszyscy przylegają do ścian okrągłego tunelu, który otacza ulicę. Nie mam pewności gdzie jestem. Nie mam pojęcia, kim jest ta dziewczyna. Ale czuję, że ona będzie w stanie mi pomóc. 

Wyciąga rękę w moim kierunku i łapie wisiorek, który luźno przewiązany rzemieniem zwisa z mojej szyi. Patrzę na nią badawczo, dokładnie tak samo jak ona na mnie. 

Przez kilka sekund granatowoka obraca go w palcach, jakby ważąc, po czym delikatnie się uśmiecha. 

Wisiorek jest jedyną pamiątką po mamie. Nie jest jednak złoty. Nie jest również srebrny. Ma krwisto czerwoną barwę. Również ujmuję go w dłonie i przyglądam mu się przez chwilę, zastanawiając się co jest w tym naszyjniku takiego. 

Gdy ponownie spoglądam na nią, widzę pędzących w jej kierunku dwoje ludzi. Dziewczynę i chłopaka. Oboje wyglądają prawie tak jak ona. Ubrani w takie same stroje, przywodzące na myśl mundury. Dziewczyna ma dodatkowo identycznie zaplecione nie zbyt długie włosy. Przez chwilę zastanawiam się, czy to jakiś znak rozpoznawczy. Ale po chwili to pytanie wylatuje z mojej głowy, gdy oboje zaczynają mówić. Słowa padają jednocześnie z ust obydwojga. 

Ale po chwili milkną. Zarówno dziewczyna jak i chłopak spoglądają na mnie uważnie, lustrują mnie delikatnie zaciekawionym wzrokiem. Aż natrfiają na symbo wiszący na mojej szyi i równo odsuwają się o krok w tył. Znów stają idealnie równo, idealnie prości i idealnie obojętni. 

Są idealnie tacy sami. 

- Jestem Victoria – odzywa się posiadaczka granatowych oczu. – Pomogę ci. Znajdę cię tam w Siódemce - mówi szybko, łyka wyrazy, ale i tak rozumiem co ma na myśli. – Nie śpiewaj. Nie tą melodię. To nie twój sposób. 

Dopiero w tej chwili dociera do mnie, że ani na moment nie przestałam powtarzać słów piosenki. Wiem, że nie wolno mi jej śpiewać. A mimo to nie mogę przestać. Nie chcę. 

Ale pod natarczywym spojrzeniem w końcu ustępuję. 

- Uciekaj – czuję jak moje nogi same niosą mnie do przodu. – I pamiętaj Blair, teraz nic nie będzie takie samo! – nie zastanawia mnie skąd kobieta zna moje imię. 

Pędzę przed siebie. Biegnę zdecydowanie zbyt długo. Nogi są zmęczone. Zaczynają się plątać. Upadam na kolana i leżę z głową przytuloną do bóg. Wcale nie chce mi się podnosić. czuję jak krew płynie z rany na kolanie. Czuję jak szumi mi w uszach, 

Do moich nozdrzy dobija się znajomy zapach. 

Stare książki. 

Zmuszam się do otworzenia oczy. Wizę, że mam podrapane całe nogi, nie tylko kolana. Z wielu zadrapań sączy się esencjonalna lepka maź. Ale mnie to nie obchodzi, 

Zauważam tylko leżące przede mną pudełko mamy. Otwarte. 

A w nim kopertę. 

Małą kopertę. 

I to wszystko. 

Przełykam ślinę i biorę ją w trzęsące się dłonie. Palce drżą gdy ją rozrywam. Klej musi być stary, bo puszcza łatwością. 

Wyjmuję z niej małą, zgiętą pożółkłą kartkę. 

I widzę napis. 


Giniemy za wolność, Giniemy za słowa, Giniemy za bunt bo To jest wolna droga.


A potem do moich oczu napływają łzy, stopniowo rozmywając mi obraz. Strych zlewa się w ciemną, drżącą masę, aż w końcu nie widzę nic…






Czytasz = Komentujesz
Wspieram akcję.

2 komentarze:

  1. Łał. Tylko tyle mogę powiedzieć. Łał.
    (trochę chaosu i literówek, ale to ginie ;))

    http://www.pozeracz-ksiazek-zuzywacz-atramentu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. No miałaś rację mocno zmieniłaś, także styl pisania. O niebo lepiej, no oczywiście są literówki, ale nie jest tak źle. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału i zapraszam na nn

    OdpowiedzUsuń